Recenzja: „Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu”
Czarnoksiężnik z Krainy Oz to książka, która w przedziwny sposób stała się jedną z najważniejszych w historii Ameryki. Już sama jej premiera w 1900 roku była ogromnym sukcesem. Skoro zaś przygody Dorotki zaskarbiły sobie tak wielką miłość czytelników, nic dziwnego, że przeróżne adaptacje zaczęły powstawać właściwie natychmiast. Pierwszą z nich był broadwayowski musical z 1902, jednak zdecydowanie największą sławą okrył się film z roku 1939. Ciężko znaleźć jakikolwiek jego aspekt, który nie został doceniony. Rewolucyjne w tamtych czasach użycie technikoloru, efekty specjalne i oczywiście Judy Garland śpiewająca Over The Rainbow. Według Biblioteki Kongresu jest to najczęściej oglądany film w historii. Jednak dla współczesnych odbiorców zapewne o wiele bardziej znajomy będzie film, który mogliśmy oglądać na wielkim ekranie całkiem niedawno. Mowa oczywiście o Wicked, filmowej adaptacji musicalu, który po raz pierwszy pojawił się na scenie w 2003 roku. Historia Złej Czarownicy z Zachodu odniosła niesamowity sukces zarówno w scenicznej, jak i w filmowej wersji. Można powiedzieć więc, że kontynuuje tradycję rozpoczętą przez Czarnoksiężnika z Krainy Oz. Łatwo odnieść wrażenie, że nie ważne, na który moment w historii popatrzymy, gdzieś w tle będzie rewolucyjna w swoim medium wariacja na temat przygód Dorotki. A gdy wymieniamy takowe, nie możemy zapomnieć o „Wicked: Życie i czasy Złej Czarownicy z Zachodu” autorstwa Gregory’ego Maguire’a. Książce, która, choć była podstawą do stworzenia musicalu, bardzo się od niego różni.
Oczekiwania czytelników przed przeczytaniem Wicked podzielić można na dwie kategorie. Albo są oni przekonani, że w środku znajdą jedynie fabułę dobrze już znaną im z adaptacji lub też oczekują kolejnej pozycji z gatunku próbujących nas przekonać, że smutna historia znanego z dziecięcej bajki antagonisty skutecznie usprawiedliwia wszystkie ich późniejsze czyny. Cóż można powiedzieć, w obu przypadkach takie oczekiwania zostałyby prędko zniszczone. Jeśli miałabym porównać Wicked do jakiejkolwiek innej książki, byłby to zapewne „Rok 1984” autorstwa Orwella. Kraina Oz nie jest bowiem magicznym światem pełnym magii, a krajem rządzonym przez despotę, gotowego do użycia siły przeciw grupom społecznym walczącym o swoje prawa. Maguire porusza w swojej książce nie tylko tematy
polityczne, ale również egzystencjalne, a ponadto rozważa naturę zła i rolę wychowania w rozwoju człowieka.
Ale nie wybiegajmy za bardzo do przodu i zamiast tego wróćmy do podstaw. A mianowicie do fabuły. Poznajemy całe życie Elphaby, od tajemniczych okoliczności wokół jej narodzin, poprzez naukę na uniwersytecie Shiz, uzyskanie tytułu Złej Czarownicy, a ostatecznie również jej śmierć, tak dobrze wszystkim znaną z oryginalnej historii. Jest to ogrom czasu, a jednak pod koniec lektury rzeczywiście czujemy, że poznaliśmy tę opowieść w pełnym wymiarze. Muszę przyznać, że ciężko jest mi w tym miejscu napisać cokolwiek, co nie jest ogromnym spoilerem. Mogłoby się wydawać, że skoro książka ta powstała na kanwie innej, to nie będzie to miało większego znaczenia. A jednak dzięki temu ile elementów autor stworzył kompletnie od zera, każdy rozdział przynosi ze sobą zaskoczenie. Jest to pełnoprawna historia, a nie jedynie przydługi przypis do „Czarnoksiężnika z Krainy Oz”. Powiedziałabym nawet, że Gregory Maguire dokonuje rekontekstualizacji faktów w takim stopniu, iż zmienia to nasze wcześniejsze wyobrażenia o tej opowieści.
Wicked zdecydowanie kapitalizuje na fascynacji złoczyńcami. A jednak nigdy nie wpada w pułapkę, której nie potrafiło uniknąć tak wiele podobnych historii. Nie dostajemy więc wyciskacza łez, a jedynie smutną rzeczywistość, w której przyszło żyć tym postaciom. Żadne z nich nie jest dobre czy złe. To jedynie ludzie, dokonujący takich, a nie innych wyborów, lub też równie często niemogący decydować o własnym losie, ponieważ świat już zdecydował za nich. Historie Elphaby, Glindy, Fiyero oraz innych to boleśnie ludzkie tragedie, które nie stają się łatwiejsze w odbiorze przez ich magiczną otoczkę. Jako że cała ta książka kręci się wokół Elphaby, warto wspomnieć o niej w szczególności. Jest wspaniałą protagonistką, z którą łatwo się utożsamiać i kibicować w ciężkich chwilach. Popełnia ona błędy i ostatecznie oczywiście zostaje Złą Czarownicą, jednak wątpię, iż ktokolwiek byłby w stanie z całkowitą pewnością stwierdzić, iż na jej miejscu postąpiłby inaczej.
Czy więc poleciłabym Wicked każdemu bez wyjątku? Nie do końca. Co prawda uważam, że jest to fantastyczna i wyjątkowa pozycja, jednak czuję się również w obowiązku ostrzec potencjalnych czytelników. Gregory Maguire zdecydowanie nie powstrzymywał się przed opisywaniem okropnych i niekiedy obrzydliwych rzeczy. Nie jest to z mojej strony zarzut. Dzięki temu dystopijny obraz Krainy Oz robi się o wiele bardziej przerażający, a to, co przydarza się bohaterom bardziej realne (zwłaszcza kiedy z łatwością możemy takie sytuacje porównać do tego, co dzieje się w prawdziwym życiu). Sprawia to jednak też, że nie jest to łatwa i przyjemna lektura. Z pewnością więc nie nadaje się dla osób, które nie chcą lub też nie czują się na siłach, żeby czytać mroczniejsze historie. Tym, których jednak to zaciekawiło,
serdecznie polecam lekturę Wicked. Może dzięki temu dostaniemy nowe wydania następnych tomów tej serii (o których istnieniu pewnie większość osób nie wie, a osoba pisząca te słowa bardzo chętnie by je przeczytała).
Recenzja: Wiktoria Urbańska-Ćwięka - klubowiczka DKK w MBP w Mielcu