Recenzja książki "Jurata. Cały ten szpas" Anny Tomiak

Mamy już luty, a jak nowy miesiąc to nowa książka na kolejne spotkanie Dyskusyjnego Klubu Książki.

Po okresie czytania książek o dysfunkcyjnych rodzinach, przemocy i ogólnie trudnej sytuacji, przyszła pora na reportaż. Można byłoby zatem oczekiwać też jakiegoś poważnego społecznie tematu, a tu proszę: w środku śnieżnej zimy przyszło mi czytać o Juracie, kurorcie i wakacyjnym wypoczynku. Oczywiście, ja wiem, że nad morze może człowiek pojechać i w zimie, to jednak jestem człowiekiem, który jak słyszy morze, widzi słońce i rozpalony słońcem piasek. Plaża pokryta śniegiem jest dla mnie oksymoronem, jak pingwin na Sacharze. Książka zaczyna się od początków Juraty, skończyła się Wielka Wojna, a łebscy ludzie wpadają na pomysł by wykorzystać fakt, że Polska ma wybrzeże i że ludzie lubią kurorty. Zawiązuje się spółka, wśród helskich sosen powstaje miejscowość, która ma być tryumfem modernizmu. Klimatyczne bungalowy wyrastają jak grzyby po deszczu, nie brakuje chętnych by inwestować w zyskujące na popularności miejsce. Będzie tam bywać śmietanka, Mościcki (rzadko, ale opromieni splendorem i ustanowi Juratę synonimem letniej rezydencji), bywali Beckowie, bywali Kossakowie z wybitnymi dziećmi. Ta część książki jest chyba najciekawsza, pełna smaczków i dynamiki lat międzywojennych. Później bardzo mi się podobał maleńki rozdział o wojennym okresie i ten dotyczący tej krótkiej powojennej rzeczywistości. Później autorka chyba straciła zapał, albo nie wiedziała, czy chce iść w plotki ploteczki, czy w rejs po knajpach, czy w przewodnik architektoniczny. Chociaż przewijają się naprawdę znane nazwiska, to jednak nie ma aż takiego uroku jak te fragmenty przedwojenne. Czytając takie książki, zwłaszcza ten fragment przedwojenny czułam się trochę socjalistką. Jurata jest symbolem przedwojennej Polski, czyli wszelkich przywilejów dla zamożnych. Wspomniałam moich krewnych z głębokiej prowincji, którzy przed wojną nie mieliby(w większości) szans na wyjazd nad morze, dla których dalsza podróż koleją była prawdziwą podróżą dookoła świata i nie uważam oczywiście, że socjalizm był miodem i mlekiem płynącym ustrojem, bo wiemy, że nowe elity pojawiły się bardzo prędko. Zresztą o tych nowych elitach trochę przeczytamy też. Na pewno ten reportaż jest napisany tak barwnie, że przez pół weekendu guglowałam najlepsze połączenie kolejowe do Juraty(najmniej dwie przesiadki) oraz ceny noclegu w Juracie(kilka dni od kilkuset złotych, do grubych tysiaków). Książka szumi morzem, i zachwyca widokami. Na pewno zwraca uwagę, że coś można zrobić dla pieniędzy dobrze, ale i źle, i że przychodzą nowe nurty, ale pewnych zmian nie można odwrócić. Finalnie mnie ta książka zasmuciła, na wielu – niezależnych – poziomach. Po pierwsze, mam strasznie daleko nad morze i nie mogę wsiąść do auta i za kilkadziesiąt minut być na plaży (biorąc pod uwagę jak jeżdżę taka podróż zajęłaby kilka dni), po drugie, zmieniają się nam ustroje, ale grupom uprzywilejowane zmieniają się nazwiska (najwyżej), po trzecie to smutne, jak polityka raczej niszczy, dewastuje, niż buduje. Mam wrażenie, że jestem już w takim wieku, że wszystko mnie smuci i martwi. Przez kilka dni będę myśleć o tym, czy chcę pojechać na urlop do Juraty, bo ogólnie to dawno nie byłam nad morzem, a warto znowu zobaczyć Półwysep Helski, zanim ktoś uzna, że warto go zdewastować.

 

Katarzyna Mastalerczyk - klubowiczka DKK w Filii Nr 2 w MBP w Stalowej Woli

powrót do kategorii
Poprzedni Następny

Pozostałe
aktualności