Recenzja komiksu "Muminki"

„Muminki“ zna każdy – czy to dzięki popularnej bajce, serii komiksów czy krótkich powieści dla dzieci. Jednak czy „Muminki“ to naprawdę jedynie urocza lektura dla najmłodszych czytelników? Żeby we właściwy sposób zastanowić się nad tym tematem, musimy cofnąć się w czasie o ładnych kilkadziesiąt lat – dokładnie do roku 1914. Właśnie wtedy na świat przychodzi Tove Jansson, twórczyni kultowych opowieści o małych trollach. Tove przeżyła obie wielkie wojny światowe jako osoba bardzo młoda. Szukała sposobu na „odreagowanie“. Tak powstała właśnie pierwsza opowieść o muminkach, wtedy jeszcze nazywanych jedynie trollami, o tytule „Małe Trolle i duża powódź“ wydana w roku 1945. Nie przyniosła jej ona wielkiej popularności, ale nie dała też oczekiwanego zapewne ukojenia. Już rok później pojawiła się więc kolejna część przygód białych trolli, znanych już jako Muminki, pod tytułem „Kometa nad Doliną Muminków“. I to nad „Kometą“ chciałabym się dłużej pochylić. Fabuła jest dość prosta – nad Doliną Muminków pojawia się tajemnicza kometa, która już za parę dni ma uderzyć w sam środek Doliny. Rodzice Muminka, chcąc zapewne odciągnąć uwagę dzieci od zagrożenia, zachęcają ich do wyprawy do obserwatorium, daleko od domu. Podczas tej podróży Muminek i Ryjek poznają wielu nowych przyjaciół (w tej części po raz pierwszy spotykamy Włóczykija!), dowiadują się o tym, kiedy dokładnie kometa uderzy w Dolinę i w końcu robią wszystko, by wrócić do domu na czas. 

Autorka w bardzo intrygujący, ciekawy sposób obrazuje przeróżne postawy ludzi w obliczu wielkiego, nie do końca zrozumiałego zagrożenia. Portretuje między innymi postawę filozofa-katastrofa, postawę witalności i wolności i wiele, wiele więcej. Jej bohaterowie są barwni, wielowymiarowi i jedyni w swoim rodzaju – wzbudzają sympatię, antypatię, współczucie oraz całą gamę emocji „pomiędzy“. Oprócz genialnej kreacji bohaterów, świetnego sportretowania podróży (którą możemy interpretować również jako podróż egzystencjalną) i prostego, łatwego w odbiorze świata, warto wziąć pod uwagę również samo sedno powieści. Kometa sama w sobie jest interpretowana na wiele, wiele sposobów. Jest uznawana za symbol wojny, katastrof naturalnych, apokalipsy i tak dalej, i tak dalej. Ja uważam, że jest każdą z tych rzeczy. Kometa jest zagrożeniem. Jest czymś wielkim, groźnym, niezrozumiałym i niepojętym, zwłaszcza dla dzieci. Kometą może być każda trudna dla człowieka sytuacja, każdy kataklizm w jego życiu, którego nie jest w stanie wyjaśnić. Zderzenie komety z ziemią jest groźne, lecz w końcu mija. Jak kwituje to Mamusia Muminka: „– W każdym razie jest już po wszystkim – odpowiedziała Mama. – Może nawet zostaliśmy zgładzeni, ale tak czy inaczej wszystko już minęło.“ To właśnie ten uniwersalizm urzekł mnie w „Muminkach“ najbardziej. Mimo faktu, że książka dobija już powoli słusznego wieku 80 lat, wciąż pozostaje niezwykle aktualna. O warstwach filozoficznych w „Muminkach“ można rozpisywać się godzinami. Ten fakt sprawia, że stwierdzenie, iż jest to „tylko książka dla dzieci“ jest najzwyczajniej w świecie błędne. Czytelnik w każdym wieku znajdzie w powieściach Tove Jansson coś dla siebie, odkryje inne przesłanie i inną naukę na przyszłość.

 

Recenzja Wiktoria Szelest - klubowiczki DKK w Mielcu 

powrót do kategorii
Poprzedni Następny

Pozostałe
aktualności