Recenzja książki "Rodzina Monet" Weroniki Marczak
Na sierpniowym spotkaniu klubu książki postanowiliśmy, że sprawdzimy, co takiego wyjątkowego jest w książce "Rodzina Monet". W końcu nie na co dzień zdarza się, by nowo wydana powieść debiutującej autorki zdobyła taki rozgłos w tak krótkim czasie, prawda? Coś musiało być tego przyczyną. I z przykrością muszę stwierdzić, że po przeczytaniu tego wątpliwej jakości dzieła, wciąż tej przyczyny nie znam.
Ale od początku. Co takiego jest nie tak z "Rodziną Monet"? Lista jest długa. Po pierwsze, a najważniejsze, toksyczność przedstawionych relacji. Czternastoletnia na początku książki Hailie trafia pod opiekę pięciu obcych, starszych braci po śmierci matki i babci. Brzmi niewinnie, co nie? I takie jest, póki tych braci nie poznajemy. Jedyne, co jest w nich dobre, to wygląd (który Hailie opisuje z nietypową dla rodzeństwa drobiazgowością). Są nie tyle nadopiekuńczy, co wręcz nadmiernie kontrolujący. Hailie musi spowiadać im się z każdego wyjścia, ma ciągle infiltrowane wyszukiwania w internecie, nadajnik w telefonie, prywatnego ochroniarza, o którym nic nie wie oraz całkowity zakaz komunikacji z płcią przeciwną. Poważnie. Jej kochani bracia, będący w głównej mierze osobami dorosłymi, zepchnęli ze schodów piętnastolatka, bo wyszedł z ich siostrą do kina. Jakże mogłabym też zapomnieć o traktowaniu kobiet przez wspomnianych braci. Bije od nich hipokryzja - zastraszają chłopców w szkole siostry, żeby nawet na nią nie patrzyli, a sami traktują dziewczyny jak popychadła, nie raz obrzucając je niekoniecznie dobrymi określeniami.
Dalej. Problemy z odżywaniem u głównej bohaterki zostały potraktowane okropnie. Wydają się nie być traktowane poważnie, a dla cudownych braci Monet najlepszym rozwiązaniem jest zmuszanie dziewczynki, żeby jadła. Na siłę. Oraz wprawianie jej w poczucie winy, gdy nie zje swojej porcji obiadu. Ale! Oczywiście ich twarde metody pomagają Hailie. No tak. Kolejny punkt to fabuła, której nie ma. Nie jestem w stanie jej opisać, ani wytknąć nieścisłości, bo w tej części fabuła praktycznie nie istnieje. Raz na jakiś czas jest jakaś strzelanina, bracia są chyba w jakiejś mafii, Hailie ma wahania nastroju i ktoś chce ją zabić... No to może skoro bracia okropni, problemy źle pokazane, fabuła do kitu - to chociaż nasza narratorka i główna bohaterka w jednym się wybroni? A skąd. Hailie jest tak bezpłciową główną bohaterką, że nie odczułabym jej braku. Ona... Żyje. I płacze w absolutnie każdym rozdziale. O, jeszcze dużo czyta i prowadzi bookstagrama. I to by było na tyle. Mogłabym się rozwodzić nad wadami i szkodliwością tej książki jeszcze długo, lecz sądzę, że przerwę w tym momencie.
Podsumowując, jest to książka zła, promująca szkodliwe zachowania i relacje, która, na domiar złego, trafia w ręce dzieci. Dzieci, które często nie potrafią wyłapać toksyczności relacji. Dzieci, które sięgają po nią, bo zobaczyły fajny TikTok z "Rodziną Monet", są atakowane wręcz dziecinną okładką ze wszystkich stron i czują ciekawość. Pozostaje mieć tylko nadzieję, że szał na Monetów ucichnie tak szybko, jak się pojawił, a autorka w kolejnych książkach naprawi szereg błędów, które popełniła w swoim debiucie.
Wiktoria Szelest - klubowiczka z DKK w MBP w Mielcu